|
LEGENDA O UKRYTEJ BRONI BRACI MINKIEWICZÓW
( Nasz Głosik, 1936/5 Helena Bobowiczówna Ucz. kl. VII)
Trzej bracia Minkiewiczowie pochodzili z Wilna. Jako oficerowie
walczyli w powstaniu kościuszkowskim.
Po uwięzieniu Tadeusza Kościuszki
przez Rosjan i klęsce powstania przybyli Minkiewiczowie do Filipowa.
Tu wybudowali piwnicę przy gościńcu do Garbasia (na późniejszym cmentarzu
mariawickim) i złożyli w niej broń własną i swoich oddziałów. Miejsce to
znajdowało się w odległości piętnastu metrów od starej gruszy. Wiadomość
o ukrytej broni przechowywana była przez cały czas w tajemnicy przed
Rosjanami.
A kiedy Polska odzyskała niepodległość, zaczęto sobie
przypominać i głośno mówić o ukrytej broni. Dopiero jednak po kilkunastu
latach podjęto próbę jej odkopania. Trafiono jednak wówczas na bardzo
dużą płytę, która zagradzała wejście. Utrudniało to dostęp do wnętrza i
dalsze kopanie przerwano. W następnym roku wznowiono prace nad
wydobyciem broni, lecz przyszły wcześnie mrozy i uniemożliwiły kopanie.
Potem każdego roku coś innego przeszkodziło w dotarciu do broni i
wyjaśnieniu tajemnicy tego narodowego skarbu. Aż przyszła kolejna wojna
i zatarła ślady. O broni Minkiewiczów znów zapomniano.
powrót >>>
---------------------------------------------------------------------------------------
LEGENDA O GENERALE BEMIE NA CZOSTKOWIE
(opowiadanie Teodozji Jagłowskiej)
Kolo Filipowa posiadał dobrze prosperujący majątek (Czostkowo)
generał Bem, którego miejscowa ludność wspomina z wielką sympatią i
dumą. Gdy odbywał on swoje powinności wobec Ojczyzny czy to własnej,
czy
przybranej (Węgry), małżonka jego gospodarzyła na takim poziomie, że
dworek stał się sporym ośrodkiem przemysłowym. Były tu różne zakłady
przetwórcze, jak: browar, gorzelnia, warsztaty tkackie
i folusznicze.
Ciekawy jest fakt, że do pracy w dworku przychodzili z Prus Niemcy,
traktując ten ośrodek jako swojego
rodzaju „saksy". Jest rzeczą oczywistą, że i niejeden chłop filipowski
korzystał z ich parobczańskich usług i posługiwał się ich siłą roboczą w
latach po uwłaszczeniu. O takich odwróconych„saksach" nie słyszało się
dotychczas i bodaj jedynie w Filipowie historia zanotowała ten fakt.
powrót >>>
--------------------------------------------------------------------------------
LEGENDA O BITWIE POD FILIPOWEM
(opowiadanie Teodozji Jagłowskiej)
W kronikach historycznych zapisał się Filipów smutnym wydarzeniem:
klęską, którą wojska polskie dowodzone przez hetmana Gosiewskiego
poniosły tu w bitwie z armią szwedzką. Pamięć tego faktu zachowała się w
podaniach i dziś jeszcze każdy mieszkaniec Filipowa potrafi wskazać
miejsce tragicznej bitwy.
Przebieg jej miał być taki: Na wiadomość, że
Szwedzi zajęli Filipów, hetman polny, Gosiewski, który niedawno
rozprawił się z nimi pod Prostkami,. postanowił zaatakować ich i
wyprzeć. Szwedzi obwarowali się na wysokim
stromym wzgórzu, broniącym wejścia do miasta. Wzgórze to dodatkowo
umacnia bagnista dolina rzeki Rospudy, wypływającej z jeziora
Kamiennego. Hetman Gosiewski, w pośpiechu, bez odpowiedniego rozpoznania
terenu, przypuścił frontalny szturm na pozycje szwedzkie i to właśnie od
strony bagnistej rzeki.
W tych warunkach mógł liczyć tylko
na zaskoczenie nieprzyjaciel i na własną brawurę. Okazało się jednak
rychło, że brawura nie zawsze jest atutom niosącym zwycięstwo. Wzgórze
było zbyt dobrze umocnione a siły szwedzkie nie dość przez Gosiewskiego
docenione. Rezultat? Zupełna kląska. Ciała poległych pochowano
w nizinie, przez którą wije się kręta droga do Przerośli. Podczas
poszerzania tej drogi w latach między wojennych natrafiono tu na liczne
kości uczestników pamiętnej bitwy.
powrót >>>
--------------------------------------------------------------------------------
LEGENDA O KAPLICY NA CMENTARZU W FILIPOWIE
(opowiadanie zamieszczone w Tygodniku Krajobrazy)
W Filipowie na cmentarzu stała niegdyś kaplica. Legenda głosi, że
kazała ją zbudować córka dziedzica imieniem Wincenta. Była to panna
mądra, piękna i kochająca swój lud. Idąc w niedzielę do kościoła, panna
Wincenta nie mogła patrzeć na obdartych biedaków, którzy śpiewali przed
kościołem pobożne pieśni.
Do domu powracała cicha i milcząca. Często
płakała. Mijały lata. Wincenta poznała pewnego panicza i wyszła
za mąż.
Wybudowali oni kaplicę, w której modlili się co najbiedniejsi 1udzie, a
w jej pobliża ich chowano
po zejściu z tego świata. Mieli córkę Marię i
syna Antoniego, którzy dziedziczyli po matce uczucia miłości do ubogich
ludzi. Gdy Wincenta umierała, powiedział do dzieci: - Całe życie byłam
duszą z ludem, a więc pochowajcie mnie obok niego, w pobliżu kaplicy
cmentarnej. Tak też jej małżonek i dzieci postąpi.
Mijały lata. Maria
wyjechała do stolicy, Antoni zaś pozostał w Filipowie i objął
dziedzictwo nad posiadłością. Ojca pochowano obok Wincenty, tam tez
pochowano ostatnich z tego rodu: Antoniego i Marię. Oboje swój majątek
zapisali na lud, który odtąd zaczął żyć dostatnio. Podczas II wojny
światowej owa kaplica została zniszczona. Po wojnie było tam sporo
sensacji. Otóż dwaj bracia, bardzo skąpi i zawistni, usłyszeli o podziemiach pod ruinami kaplicy. A ta plotka doszła do nich z ust
kobiet, jakoby tam były skarby nieprzebrane Chciwość ich nie miała
granic, więc następnej, nocy udali się na poszukiwani skarbów. Znaleźli
wejście, a gdy weszli usłyszeli głos: - Kto szuka tu skarbu niech będzie
przeklęty. Tutaj śpią dusze czyste, nie zachłanne, czułe. Nie liczyliśmy
na taką zapłatę. Przeto bądźcie na wieki potępieni! Obaj bracia
śpiesznie stamtąd wyszli.
Za parę dni zmarli. Wieko przejścia zamknęło
się na wieki. Próżno go szukać.
powrót >>>
--------------------------------------------------------------------------------
ZAKLĘTA GÓRA
(opowiadanie zamieszczone w Tygodniku Krajobrazy)
Zaraz za Filipowem, nieopodal rzeki Rospudy, stoi góra o nazwie
Maniezia. Kazał ją usypać król Stefan Batory. Ale jeszcze 100 lat temu
mówiono o tym inaczej. Ponoć przed wiekami przejeżdżał tędy bogaty hrabia
wraz z dwiema córkami. Córki miały imiona: Kasieńka i Ludwinia. Hrabia
przystanął nad rzeką, aby dać odpocząć ludziom i koniom . Córki
wyskoczyły z wozu i za pozwoleniem ojca poszły na łąkę, żeby nazbierać
kwiatów. Łąka ta leżała u stóp góry Maniezi.
Dziewczęta nazbierały już
pełne naręcza kwiatów i wyszły na gościniec. Przechodził)' właśnie obok
najbardziej stromego zbocza góry, kiedy dał się słyszeć dźwięk dzwonów
dochodzący wyraźnie z jej wnętrza. Zaciekawione przystanęły. I oto wtedy
ziemia poczęła się rozsuwać i zobaczyły ciężkie drzwi, które jak na swój
ciężar otworzyły się nadzwyczajnie prędko. ukazując wnętrze jakiegoś
kościoła wypełnionego ludźmi. Wśród tych ludzi dziewczęta ujrzały swoją
matkę trzymającą za rękę ich małą siostrzyczkę, Elunię.
Obydwie zmarły
niedawno na gruźlicę. Kościół wypełniał cichy śpiew aniołów, tłumiony
dźwiękami organów. Na ołtarzu stała figura Madonny. W pewnej chwili
figura zeszła z ołtarza i zaczęła błogosławić ludzi. A kogo
pobłogosławiła, ten zamieniał się w pachnący kwiat . Kwiaty były
najprzeróżniejsze. Ich siostra stała się niezapominajką. Madonna skinęła
głową na dziewczęta, aby także weszły na schody kościoła. Ludwinia
pobiegła , wbiegła po schodach do kościoła i natychmiast zamieniła się w
białą lilię. Widząc to Kasieńka zalała się łzami i powiedziała sobie, że
za nic do kościoła nie wejdzie. Zrobiło jej się ogromnie żal ojca, który
wówczas zostałby sam jeden na świecie. Nagle wszystko ucichło, drzwi
zamknęły się i ziemia zaczęła się zsuwać. Po chwili na miejscu cudu rosła
tylko cicha i szumiąca trawa. Nagle dziewczyna zobaczyła siedzącą na
trawie małą dziewczynkę, w której poznała swoją młodszą siostrę, Elunię.
Elunia wstała i jakby nic podbiegła do Kasiuni. Dziewczynce wydawało
się, że śni. Płakała za Ludwinią, ale jej serce rozpierała radość bez
granic . Bo oto za Ludwinię Madonna oddała hrabiemu i Kasieńce Elunię.
Elunia powiedziała im, że prawdę mogą znać tylko oni troję. Kasieńka i
Elunia dorósłszy wyszły za mąż, a o tej historii śpiewa raz na 100 lat
góra Maniezia.Opracowała: Klaudia Jagłowska uczennica szkoły podstawowej
w Filipowie.
powrót >>>
-------------------------------------------------------------------------------------
ZAGADKOWY POMNIK
Andrzej Matusiewicz - Jaćwież
Nieopodal Filipowa, przy granicy z folwarkiem Karolinowo (na wschód
od Filipowa, przy drodze do Suwałk), do początków XX wieku stał wysoki i
masywny „zagadkowy pomnik". Tak nazwał go w latach sześćdziesiątych XIX
wieku Aleksander Osipowicz. Niestety, fragment jego utworu Wycieczki w
okolice Suwałk: podania, gawędy i obrazki, w którym pisał o tym pomniku,
nie zachował się. Nie pozostał też ślad po pomniku, trudno też wskazać
miejsce, gdzie się znajdował. Znane są jedynie dwie jego podobizny: z 1873 (prezentowana) i z 1906 roku. Według mało wiarygodnej tradycji, pomnik stanął
trzysta-czterysta lat temu na zbiorowej mogile ofiar „morowego
powietrza" i został ufundowany przez znamienitą damę, która upamiętniła
w ten sposób grób swego umiłowanego syna, ofiarę epidemii.
Najczęściej
ów pomnik wiązano z bitwą koło Filipowa
z 22 października 1656 roku.
Starły się wówczas wojska litewskie, dowodzone przez hetmana Wincentego
Gosiewskiego, i szwedzko-brandenburskie pod dowództwem szwedzkiego
feldmarszałka Gustawa Ottona Stenbocka i generała majora
brandenburskiego Georga Friedricha Waldecka. Według relacji okolicznych
mieszkańców, zebranych w latach siedemdziesiątych XIX wieku, pomnik
wzniosła matka szwedzkiego pułkownika Gustawa Ottona Stenbocka, który
ponoć poległ w walce. Wiarygodność tej wersji miały potwierdzać
odnalezione u podnóża pomnika przedmioty o wojskowym charakterze:
ostrogi znacznych rozmiarów, munsztuki, kopia itp. Jednak feldmarszałek,
a nie pułkownik Stenbock, bitwę przeżył i odgrywał później znaczącą rolę
w życiu Szwecji. Tę wersję, też „romantyczną", należy więc odrzucić.
Pozostaje uznać, że pomnik postawiono w związku ze wspomnianą bitwą. Ale
następne pytanie brzmi:
kto i dla uczczenia kogo go postawił? Istnieją
dwie opinie. Nieznany autor informacji zamieszczonej w oficjalnym,
urzędowym druku rosyjskim Pamiatnaja kniżka suwalkskoj gubierni na 1873
god twierdzi,
że Szwedzi mieli zwyczaj stawiania kamiennych słupów na
zbiorowych mogiłach swoich żołnierzy poległych
w kraju
nieprzyjacielskim. Taką pamiątką był słup koło Filipowa. Zdaniem tego
autora Polacy nie budowali
pomników tego typu. Odmienne stanowisko prezentował tygodnik ilustrowany
„Ziarno", który w jednym z numerów w 1906 roku zamieścił krótką notkę
zatytułowaną Pamiątki walk ze Szwedami. Stwierdzono
w
niej, że „pamiątką tej bitwy [koło Filipowa] była kolumna, wystawiona po
wypędzeniu Szwedów z Polski. Kolumna ta, zaniedbana, coraz bardziej
chyli się ku upadkowi. Za kilka lat prawdopodobnie i ślad z niej nie
pozostanie". Trudno obecnie rozstrzygnąć, kto miał rację, mimo że więcej
argumentów przemawia za wersją, że „zagadkowy pomnik" był dziełem
Szwedów, upamiętniających w ten sposób poległych
koło Filipowa żołnierzy.
powrót >>>
------------------------------------------------------------------------------------
O GÓRZE WAWRZONEK I OLENDRACH W FILIPOWIE
W XVII wieku zaraz po wojnie ze Szwedami wypędzono z Filipowa
arian, którzy to mieli sprzyjać królowi szwedzkiemu. Do wyludnionego
miasteczka przywędrowali Holendrzy. Byli oni w większości gorliwymi
katolikami. Zgromadzili się na jednym miejscu. Dzielnicę ich nazwało
Holendry a miejscowa ludność mówiła Olendry. Domy swe budowali nad rzeką
Filipówką u stóp góry.
Zapragnęli wybudować na tej górze kościół w którym mogli by się modlić w swoim ojczystym języku. Pieniędzy nie
mieli, ale byli to znaczni ludzie skoro dotarli do Biskupa wileńskiego
Brzostowskiego, który im pomógł. Zgodę na budowę dał i poparł na Sejmie w Warszawie, gdzie 27 styczna 1683 zatwierdzono fundację nowego kościoła
w Filipowie. Pieniądze na ten cel, dał marszałek grodzieński - Kierdeiow.
Wybudowano mały drewniany kościół na górze w dzielnicy Olendry za rzeką
Filipówką. Na patrona wybrano świętego Wawrzyńca. Górę od jego imienia
nazwano Wawrzonkiem. Wawrzyniec był męczennikiem za wiarę, patronem
zagaszającym pożary. Wiele musieli Holendrzy doświadczyć w swoim kraju
skoro wybrali na patrona św. Męczennika, a i Filipów w swej historii
palił się kilka razy. W roku 1700 oddano z kościoła parafialnego jeden
dzwon, aby dodawał animuszu nowym parafianom wzywając ich na modły.
Nie
były to jednak pomyślne czasy dla Filipowa i jego mieszkańców zarazy i
pożary nie dały się rozwinąć i okrzepnąć nowym osadnikom. Z czasem
mieszkańcy Olendrów rozproszyli się szukając lżejszego chleba i bogatszego miejsca do życia. Kościół zaś zapomniany rozpadł się, czy to
ze starości, czy też ogień go strawił. Po kościele zostało tylko kilka
kamieni, nazwa góry Wawrzonek, miejsce Olendry, gdzie na miejscu
osadników jeszcze przed wojną mieszkali wyrobnicy nieposiadający
własnych gospodarstw. Legenda o pobożnych przybyszach z Holandii i
kościele na górze za rzeką krąży wśród ludzi do dziś.
powrót >>>
Teksty zebrał: adm |
|